Ostatnio jakoś nie po drodze było mi pisanie recenzji. Potrzebowałam troszkę odetchnąć od literek i myśli, które Wam tutaj przelewam. Przyszedł moment, aby odpocząć, zebrać myśli, poukładać sobie to i tamto - chyba dopadła mnie melancholia jesienna

W wolnych chwilach, a na szczęście takowe jeszcze posiadam, uciekałam i wciąż uciekam w książki. To dla mnie najlepszy moment na wyciszenie się i zwolnienie tempa. Z wiekiem sięgam po różną literaturę. Czasem jest ona lekka, a czasem jednak dość trudna do przyjęcia, zwłaszcza, jeśli dotyka codziennego życia i różnych z nim związanych problemów.


Tak właśnie było z książką pt. "Toksyczność" autorstwa Pana Jarosława Czechowicza. Po raz pierwszy miałam okazję przeczytać dzieło tego autora. Jak się później okazało, sięgnęłam akurat po jego debiutancką pozycję, która przez dobrych kilka dni nie tylko zatrzymała mnie nieco w czasie, ale spowodowała, że pewne sprawy / problemy zaczęłam postrzegać nieco inaczej.


Aby wytłumaczyć Wam, dlaczego tak się stało, zacznijmy może od początku...

Główną bohaterką książki jest Janina, którą poznajemy we wstrząsających okolicznościach, kiedy to jej mama umiera porażona prądem z powodu zepsutej, starej frani. Została sama, ona, jej siostra Beata i brat Jasiek.  Dla młodej, dorastającej dziewczynki to cios, z którym ciężko sobie poradzić zwłaszcza w sytuacji, w której się znajdowała. Niefortunna sytuacja zabrała jej (i rodzeństwu) Mamę, jedyną osobę, która w domu była tym promyczkiem, ostoją, a jednocześnie obroną  przed ojcem-tyranem, który pod wpływem alkoholu bił nie tylko swoją żonę, ale i dzieci, upokarzał i powodował wieczny strach. Niestety. Odeszła. Mama.    

"Jedyna osoba, dzięki której wytrzymywałam tą pieprzoną codzienność z jaśnie panem pijakiem, z brzydkimi ludźmi z naszej ulicy, z naszą ulicą, co nigdy nic nie widziała i nie słyszała. Byliśmy zdani na siebie. Na gniew jaśnie pana i jego decyzje. Na lejącą się w gębę wódkę, która dyktowała plan dnia całej rodziny". 

 Janka nie wytrzymała... Po śmierci matki, mimo, że miała siostrę i brata nie potrafiła poradzić sobie z życiem pod wspólnym dachem z wiecznie pijanym ojcem, który bez powodu wszczynał awantury o byle co... "Nieobecność Mamy stała się dla mnie ciężarem nie do udźwignięcia". Postanawia opuścić swój rodzinny dom, z którym wystarczająco miała nieprzyjemnych wspomnień i na swój sposób się usamodzielnić. 

"chciałam powiedzieć ojcu, żeby pocałował mnie w dupę i nigdy nie szukał, ale nie miałam jeszcze na to odwagi, cały czas pamiętałam jego zaciśniętą pięść i śmierdzący oddech". 

Otrzymała świadectwo ukończenia technikum bez podchodzenia do matury. Bo po co? Już nie było nikogo, kto by się cieszył z sukcesów w w szkole. Przygarnęła ją ciotka, na początek załatwiła jej pracę w sklepie obuwniczym, doczekała się nie tylko swojej pierwszej wypłaty, ale wkrótce zmieniła branżę na zakład wodociągowy, jako sekretarka i księgowa. To była jej pierwsza, porządna praca. Tam na jej na drodze życia pojawił się on, mężczyzna o imieniu Jerzy. Miała wówczas niecałe 20 lat, zaś on był od niej o 10 lat starszy... Wychodzi za niego i wkrótce rodzi się ich syn, Filip

"Urodziłam tego chłopca i powinnam mu ofiarować swoją miłość, ale nie potrafiłam. Jedyną osobą, którą naprawdę w życiu kochałam, była Mama. [...] Dla mnie to był ciężar - w sensie dosłownym i każdym"

W międzyczasie wychodzą na jaw pewne fakty o jej mężu, o których kompletnie nie miała pojęcia. Chodził do pracy, w której się tak naprawdę nie pojawiał. Okazało się, że ma zaburzenia osobowości. Zaburzenia schizofreniczne. Był inny. "Chory na głowę". Zaczęli się od siebie oddalać i fizycznie i emocjonalnie. Kiedy Janina podejmuje się nowej pracy, tym razem w urzędzie, poznaje tam Kryśkę, która wkręca ją w "tryb imprez". Pojawia się alkohol, w coraz to większych, niekontrolowanych ilościach. Potem umiera nie tylko ojciec Jerzego, ale i "jaśnie pan", czyli tyran, ojciec bohaterki. Okazało się, że to rak trzustki. Poczuła ulgę i satysfakcję, ba, nawet nie pojechała na pogrzeb. "A może jednak istnieje jakaś sprawiedliwość i jaśnie pan zawsze będzie smażył się w piekle?". 


Niestety Jance zaczyna się coraz częściej upijać. Nie kontroluje własnego ciała, jest również obojętna w stosunku do Filipa, bo generalnie od początku nie mieli wspólnych relacji. On "dobrze trzymał" z ojcem. Dla niej wychowywanie jego to był wielki ciężar zwłaszcza wtedy, kiedy podpijała. Niestety Jerzy popełnia samobójstwo, wiesza się w kuchni z niewiadomych przyczyn. Wówczas bohaterka coraz to bardziej pogrąża się w nałogi i zaczyna tracić kontrolę nad własnym życiem. Potrafi gubić świadomość nawet na kilka dni, co akurat Filipa doprowadzało do szału. Poznaje kolejnego faceta, Andrzeja, a ich znajomość koncentruje się głównie znowu wokół wspólnego picia alkoholu. Tak owocem ich związku jest córka Agnieszka. Bardziej akceptowana przez Janinę niż Filip, który według treści był jej wrogiem. Odwiecznym problemem, prześwietlał całą sytuację, obserwował i wciąż nie mógł pogodzić się z sytuacją, że jego matka nie potrafi trwać w trzeźwym życiu. Zalewała się w trupa, straciła pracę, potem znowu czegoś szukała, a to zatrudniła się w kiosku, ale zaś w jej głowie były procenty. Wyrzuciła Andrzeja z domu, kilka dni trwała w trzeźwości i zaś było to samo - starała się tylko dojść prostym krokiem do sklepu po następną butelkę. I tak w kółko do momentu, kiedy Filip nie wytrzymał, skarżył się na matkę w szkolę, aż wreszcie jako 9-letnie dziecko całą tą sytuację zgłasza do opieki społecznej, która odbiera jej dzieci i zmusza do leczenia. I tak przechodzi kilka kuracji, z których tak naprawdę nic nie wynika. Wszyli jej Esperal, ale i to nie pomogło... 

"[...] wzięłam nóż i zaczęłam się kroić, krew leciała, ból był niewyobrażalny, prawie jak przy porodach, ale cięłam i wydobyłam to, dwie kapsułki jeszcze prawie pełne, jedna rozpuszczona, rana była duża i bolesna. [...] I poszłam, kupiłam piwo, dwa piwa, i nic mi tak nigdy nie smakowało jak zawartość tych dwóch puszek"

Nienawiść jej do syna, za to co zrobił, i na odwrót rosła, córka natomiast żyła swoim tokiem i powiedzmy, że akceptowała sytuację, ale w głębi duszy była świadoma tego, że dzieje się źle... Janka traktowała córkę zupełnie inaczej, niż Filipa. Bardziej ją kochała, a on to był ten "donosiciel". Traci też ojca, partnera matki, Andrzeja, który niestety się utopił. Ale co z tego, pojawiali się nowi, na chwilę, po czym Janka znów była sama. Właściwie to nie sama, ale z alkoholem, który wciąż ją pogrążał. Trzeźwiała i zaś się upijała, terapia była na chwilę, otrząsnęła się, zrobiła kurs księgowości, plany były, otwarcie biura, wprawdzie w mieszkaniu, ale były... Pojawiali się pierwsi klienci, których obsługiwała, ale tym samym traciła też kontakt z dziećmi... Podłość syna z donosem do opieki nadal w niej trwała, nie potrafiła o tym zapomnieć i dać mu drugą szansę. Filip poszedł na studia, odczuła ulgę, że nie będzie jej kontrolował... Fajnie, ale odpowiedzialność spadła na Agnieszkę, która po dłuższym piciu matki musiała ją cucić, kiedy to straciła przytomność. Popadała w długi, zabrała nawet pieniądze Agnieszki w związku ze spadkiem po śmierci jej ojca. A było 40 tysięcy. Popadała co rusz w lichwę - to było błędne koło, spłacanie pożyczek kolejnymi pożyczkami. 

Potem się działo, działo się naprawdę bardzo dużo... Picie, trzeźwienie, w kółko i na zmianę, piwo, wódka - byleby miało procenty, doszły wizyty, grupy wsparcia, terapie, jednak Janka ocknęła się dopiero w momencie, kiedy przyszła choroba... Dzieci były już dorosłe, wiodły własne życie, miały nieco inne spojrzenie na otoczenie i na własną Matkę - pijaczkę, podjęli się iść swoją drogą. Janka jednak nadal walczyła - tym razem nie chodziło już o alkohol. Zachorowała, początkowo diagnozą był chłoniak złośliwy, więc natychmiast poddała się chemii. To było zaawansowane stadium. 

 "[...] teraz wezmę się z tym raczyskiem, nie pozwolę mu na dalsze pustoszenie mojego organizmu, mojej głowy, ja chce żyć i będę walczyć."

Niestety walki nie wygrała... Zmarła z innej przyczyny.

   Nie jest to łatwa lektura, z czego od początku zdawałam sobie sprawę. Dlaczego zatem chciałam przeczytać? Nie wiem... Pierwszy raz nie odpowiem Wam na to pytanie. Problem alkoholowy w rodzinie, wśród najbliższych, czy przyjaciół jest mi obcy. Owszem, słyszałam, że ten, czy tamten ma tego typu kłopoty, pociąga, lubi zaglądać do kieliszka, jednak nigdy osobiście akurat ten temat mnie nie dotknął. Na szczęście. Ale nie twierdzę, że jestem wobec tego obojętna. Po przeczytaniu książki zmieniłam nieco moje zdanie na temat osób, którym los przysporzył "procentowych problemów".


Wiem jedno - chociaż uzależnień jest wiele, tak nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego matka, po takiej traumie z dzieciństwa nie wyciągnęła wniosków i poszła w ślady ojca... Momentami byłam wkurw.... Wściekła i najchętniej dałabym takiej parę razy tu i ówdzie, aby się obudziła. Alkohol to najszybsza ucieczka od problemów, ale mając dzieci, mimo straty męża, musiałabym się wziąć w garść, ponieważ to na mnie odpoczywałaby odpowiedzialność za dwojga tak naprawdę niewinnych dzieci. Sama zbudowała sobie taki los i nienawiść syna w stosunku do siebie. Uległa temu, czemu tak bardzo była przeciwna w dzieciństwie. Alkohol zniszczył nie tylko ją samą, ale całą rodzinę, stąd też "wypracowała" sobie takie, a nie inne podejście jej dzieci do własnej osoby. Nawet pomoc z zewnątrz nie przynosiła żadnych efektów. Była na chwilę. Potrafiła się otrząsnąć, spojrzeć trzeźwo, otworzyć biuro rachunkowe, jednak nadal się upijała, generując na własne barki problemy, które piętnowały się z dnia na dzień. Wpadła w długi, a jak wiecie, z wierzycielami nie ma "zmiłuj się". Zaprzepaściła też kontakty z własnym rodzeństwem. Żyła po prostu własnym życiem i własnymi potrzebami. A powinna być przykładem, ponieważ patrzyły na nią dzieci, przed którymi przyszłość stała tak naprawdę pod znakiem zapytania. Kredyty spłacane były kolejnymi kredytami, raty rosły w tempie błyskawicznym. Jej związki z innymi mężczyznami zawsze kończyły się fiaskiem. I mimo tak ogromnego bagażu rozczarowań dźwigała następne. 
 
Z drugiej strony patrząc, mimo przeciwności losu walczyła do końca... Nawet po latach Filip się do niej przekonał. Widocznie i on potrzebował czasu.

Na końcu książki umieszczone zostały "Głosy z tła", czyli krótkie wypowiedzi osób, które towarzyszyły w jej życiu. M.in. Kryśka, siostra Beata, jej mąż Marcin, a także dzieci - Filip i Agnieszka, dla których tak naprawdę śmierć matki była bolesna, ale na koniec poczuli ulgę. 

Dodam, iż autor, Jarosław Czechowicz pochodzi właśnie z rodziny alkoholowej. Jego książka nie jest jednak autobiografią. Przedstawiona jest z punktu widzenia kobiety alkoholiczki.

Jest to mocna lektura, zainspirowana faktami z prawdziwego życia. Alkohol to taki robal, który wchłania się szybko, wije sobie gniazdko i nie zamierza z niego wychodzić. Niszczy wszystko, co wejdzie mu w drogę, a do tego współuzależnienia od siebie również innych. To ono dyktuje nam los. Tym samym skłania czytelników do pewnej refleksji i spojrzenia na problem głównej bohaterki.

Dziękuję wydawnictwu Prószyński i Spółka za możliwość przeczytania tej lektury. Nie ukrywam, że to jedna z dosłownie kilku książek licząc na palcach jednej dłoni, nad którą tak długo rozmyślałam... 


4 komentarze:

  1. Z Twojej recenzji wynoszę, że ta książka jest trudna, bardzo emocjonalna i naszpikowana smutkiem. Nie wiem czy potrafiła bym ją spokojnie czytać

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo trudny, ale i ciekawy temat. Jak będzie chwila to chętnie ją przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  3. choroba alkoholowa jest straszna, nie lubię słabości. a to jednak jest słabość i utrata kontroli nad sobą

    OdpowiedzUsuń
  4. Alkohol potrafi zniszczyć wszystko...życie, rodzinę, przyjaźnie, przyszłość. Niestety tylko nielicznym udaje się wyrwać z nałogu i wieść normalne życie. Szkoda, że bohaterka faktycznie nie potrafiła wyciągnąć wniosków ze swojego dzieciństwa i "zgotowała" swoim dzieciom niemal tak samo bolesny los, co miała sama w czasach dzieciństwa i młodości.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję Ci bardzo za Twój komentarz.