Koniec roku to zdecydowanie mój książkowy czas. Aż sama sobie się dziwię, że byłam w stanie nie tylko chodzić do pracy, zmagać się z codziennymi obowiązkami, chorobami dzieci, szykowaniem się do Świąt Bożego Narodzenia, ale był też czas na czytanie nowości, które pojawiły się w mojej biblioteczce.
Tym razem sięgnęłam po literatur faktu. Autorką książki pt. „Jak zostałam peruwiańską żoną” jest Mia Słowik, fascynatka łona natury, interesująca się medytacją oraz tajemniczymi zjawiskami. Odwiedziła m.in. Indie, Turcję i niemal całą Amerykę Południową. Studiowała Indologię, Kulturę, Historię i Archeologię Starożytnych Indii na indyjskim uniwersytecie, a także Psychologię Kliniczną.
„Podążając za radą ezoterycznej terapeutki, z biletem w jedną stronę Mia wyrusza w podróż życia po Ameryce Południowej, gdzie zmaga się z wrodzonym brakiem asertywności i niezdecydowaniem. W trakcie wyprawy bierze udział w ceremonii Ayahuaski, spędza czas w indiańskich wioskach, centrach medytacyjnych, a nawet w domu niebezpiecznych paramilitares, nieustannie starając się odnaleźć drogę do samej siebie. Ostatecznie podróż rzeczywiście nieodwracalnie przemienia jej życie, w sposób, którego nigdy nie wzięłaby pod uwagę”.
Książka ta przede wszystkim ukazuje słabości bohaterki, Mii, która dotąd uważana była nie tylko za osobę zwariowaną, ale też totalne beztalencie. Dziwadło. Nawet jej najbliższa rodzina nie potrafiła jej zrozumieć, a matka uważała ją za idiotkę. Nie miała żadnego wsparcia, czuła się odrzucona.
"Zawsze było coś ze mną nie tak. Już jako kilkuletnie dziecko słyszałam od mamy, że jestem zła po ojcu. Rodzinie nie podobało się również, że za mało odzywam się przy stole, kiedy pełna napięcia starałam się nie zwracać na siebie uwagi, żeby uniknąć złośliwych komentarzy".
Mimo dość sceptycznego podejścia do życia nie poddaje się i realizuje się w tym, w czym jest jej najlepiej, a co jest jej pasją. Pomaga jej w tym medytacja. To właśnie bliska jej osoba, Mirella, ezoteryczna doradczyni poradziła jej wybrać się na wycieczkę do Ameryki Południowej. Tam zderza się z totalnie odmienną kulturą.Opisuje swoje doświadczenia: nie tylko to, co zobaczyła, ale też mnóstwo uczuć, które podczas jej wędrówki towarzyszyły. A były to niekoniecznie bezpieczne sytuacje. Mimo tego spotkała mnóstwo dobra wokół siebie w postaci osób chętnych do pomocy, a to się rzadko zdarza. Podróżuje od kraju do kraju, aż pewnego dnia poznaje mężczyznę, swoją drugą połówkę. Jak się okazuje należą oni do dwóch różnych światów, zatem czy związek ten ma szanse na przetrwanie?
Kiedy sięgnęłam po tą książkę zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrze robię, ponieważ spodziewałam się takiej przyrodniczej, pełnej opisów krajobrazów aż do obrzydzenia. Tutaj jednak jest zupełnie inaczej. Owszem, wraz z bohaterką udajemy się w jej życiową podróż, ale jest ona przedstawiona w tak ciekawy, z lekką dozą humoru sposób, że człowiek czyta z zaciekawieniem.
Kto normalny, za namową totalnie obcej osoby - terapeutki wyrusza do jednego z niebezpiecznych krajów, czyli Kolumbii? Jak widać Mia zaufała tej kobiecie. Ja w życiu bym się na taki krok nie odważyła. W związku z tym, iż różni nas zbyt wiele z ciekawością czytałam, co wydarzy się podczas jej podróży. Wyniosłam z niej dużo ciekawych informacji, a przede wszystkim poznałam psychikę kobiety, która do tej pory nie mogła się odnaleźć w rzeczywistości.
Książkę polecam, ponieważ jest to zupełnie inna tematyka, niż ta, po którą zazwyczaj sięgam. "Jak zostałam peruwiańską żonę" czytało się lekko, przyjemnie, z humorem... Jeżeli interesuje Was medytacja oraz połączenie gatunków: obyczajowego, przyrodniczego i psychologicznego - to tutaj gwarantuję Wam to trio.
Nie jest to moja tematyka książek, ale ilustracje wyglądają zachęcająco. Śliczne zdjęcia zrobiłaś! Buziaki i szczęścia w nowym roku!
OdpowiedzUsuń