Chyba każdy z nas lubi perfumy. I kobiety, i mężczyźni, i młodzież, i ... nawet mój nastoletni syn (i to aż nadto). Nadają one charakteru, osobowości i są dla nas tym ostatnim "pryśnięciem" tuż przed wyjściem jak np. w moim przypadku ... do pracy. Mogę zapomnieć śniadania, ale perfumy w torebce są od ZAWSZE.

La-Le to polska marka z bardzo dużym wachlarzem kosmetyków ekologicznych / wegańskich, znajdująca się w jednym z moich ulubionych miast w naszym kraju, a mianowicie w ... Krakowie. Widzę tutaj ogromny potencjał, ponieważ można u nich zakupić niemalże wszystko.

Dzisiaj chciałabym Wam przybliżyć jeden z produktów właśnie od La-Le, pachnący, gdyż są to perfumy, jednak w nieco innej formie, a mianowicie w postaci kremu.

Są one w pełni produktem naturalnym, wytwarzanym przez producenta w małych partiach (15 ml). W związku z tym mogą pojawiać się małe różnice np. w kolorze, zapachu (jego intensywności), czy konsystencji. Jednak działanie pozostaje to samo. Co jeszcze? Powstały na bazie oleju jojoba i wosku sojowego. Dla jasności: nie ma tutaj alkoholu.

CEDR - PACZULA - TONKA

Takie mam właśnie nuty zapachowe zamknięte w malusim szklanym słoiczku w ilości 15 ml.

Krem ważny jest rok czasu, co sugerują daty wybite od spodu.

Grafika jest bardzo skromna, ale jak zauważyłam na stronie producenta, każdy zapach ma inne tło.

Już na starcie byłam do tych nut zapachowych negatywnie nastawiona. Aleeee... Ja się tak szybko nie poddaje, bo na ciele to zawsze jest inaczej...

Postanowiłam posmarować sobie najpierw nadgarstki. Dla próby. Pod wpływem temperatury ciała wszystko zaczęło "pracować" i "wychodzić". Czuć taki mydełkowy zapach. Paczuli nie lubię. Orientalne mi nie podchodzi. I nigdy nie podchodziło. O tonce, sorry, nie będę ukrywać, ale nigdy nie miałam zielonego pojęcia. Ale ona chyba tu robi robotę, bo wyczuwam słodki, lekko wanilinowy, ciepły zapach, który łamie chyba tą paczulę. No i cedr, nadający lekko cytrusowy zarys?

Efekt nr 1: nie podeszło mi. Robiłam kilka prób. Na marne. I na marne. I znowu na marne.  Ta kompozycja totalnie nie szła mi po drodze, ale postanowiłam dać sobie czasu... Pomyślałam: "może to nie Twój dzień, spróbuj raz jeszcze...".

Naszła ponowna próba po jakimś czasie...

Efekt nr 2: znowu na te nadgarstki (ale za to jak mi zegarek pachnie hehe). Niby mi nie pasuje, ale jak durna wącham. To w moim przypadku raczej rzadkość. To co jest grane? Coś jest albo białe, albo czarne, prawda? A ja tu się nie mogę określić.

Zapach jest dość specyficzny. Ale o dziwo jakoś mocno mnie nie przytłacza. Na pewno nie jest on na wiosnę, ani tym bardziej lato. I może dlatego jakoś mi właśnie teraz nie pasował? Ale zaczynam się z nim zaprzyjaźniać.

Poczekam na jesień, zimę. Zobaczymy. Jeśli natomiast chodzi o trwałość, to nie trzyma na tyle długo, co prawdziwe, płynne, mocne perfumy, ale daje radę. Jest na tyle podręczny, że zawsze można ponownie po niego sięgnąć.

Ciekawa jestem innych wersji. I w ogóle innych kosmetyków La-Le.

Brak komentarzy:

Dziękuję Ci bardzo za Twój komentarz.