Zapewne po raz kolejny się niczym ta katarynka powtórzę, ale mając co miesiąc box Pure Beauty wręcz jaram się, że mogę poznać nowe kosmetyki, do których, jak się później okazuje, bardzo często powracam i buszuje po sklepach, aby je odnaleźć i zakupić.

W pudełkach można znaleźć sporo m.in. różnego rodzaju kremów do twarzy. Ja jestem raczej typem osoby, że jak jeden otworzę, to trwam z nim do końca, aż zobaczę jego dno. A ponieważ mój obecny (również z boxa) właśnie wykończyłam postanowiłam wypróbować Germaine de Capuccini Timexpert C+, który był w edycji Belive in Magic.

Patrząc na zawartość grudniowego boxa coś mi mówiło „weź mnie wypróbuj”. No i tak się stało.

Jest to krem rewitalizujący o silnym działaniu antyoksydacyjnym i antyglikacyjnym.
Jego głównymi składnikami, oprócz witaminy C, są również wit. E, ekstrakt z japońskiej śliwki UME, czy kwas ferulowy.

Z szerszego opisu producenta wynika, że aplikując go redukujemy sobie oksydacyjny stres, opóźniamy proces starzenia się skóry, zwiększamy jej jędrność i elastyczność, poprawiamy koloryt i dodajemy ten młodzieńczy blask.

W boxie otrzymałam jego mini-wersję w ilości 15 ml. Oryginalna zawiera 50 ml.

Jest pięknie zapakowany, nie ukrywam, że jego kartonowe opakowanie przyciąga wzrok.

Zaś sam słoiczek jest minimalistyczny.

Byłam święcie przekonana (nie wiem, z jakiej przyczyny), że ten krem zniknie szybciej, niż go sobie na półce postawię. Przede wszystkim jest bardzo wydajny. Jednak już po pierwszym użyciu totalnie zmieniłam zdanie. Pachnie bardzo ładnie, cytrusowo, delikatnie i nie razi nosa. Jest mega subtelny i bym nawet rzekła, że podchodzi pod luksusowy. Ja się w nim zakochałam. Uwielbiam takie cuda. To trzeba powąchać, żeby zrozumieć.

Konsystencja – słuchajcie – na moją mordkę, która ma swoje wymagania, a tym bardziej teraz, kiedy jest po sporych przejściach + o tej porze roku wali mi fochy – to jest miód na serce. O losie! Niby ta formuła jest lekka, aksamitna, a jednak mega treściwa. Chłonność = luks, od razu czuć przyjemność i ulgę. Przez chwil kilka oddaje delikatny, tłusty film, ale u mnie on dość szybko znika. Także chłonność to sztos! Jak się już wchłonie to skóra jest mięciutka jak u dzieciątka. Serio. Aż chce się go używać. Miałam strasznie wysuszoną część na brodzie, skóra mi się dosłownie sypała jak w piosence „let it snow”. Próbowałam to jakimiś maściami ogarnąć. Nic mi nie pomagało. Miałam jedną, wielką, czerwoną plamę… Nie wyglądało to dobrze. I to dziadostwo trzymało się mnie ponad tydzień. Jak nie dłużej. Germaine de Capuccini x 2 zastosowane na spontanie rano i wieczorem spowodowało, że po dobie problem zniknął. Normalnie fenomen. Poza tym fajnie wygładza skórę, ciutkę rozświetla, spróbowałam go pod makijaż i też świetnie z im współpracuje. Nic się nie roluje, nie wysusza, nie podrażnia.

No i co na koniec mogę powiedzieć?  

Germaine de Capuccini Timexpert C+ jest WYDAJNY. Z bólem w sercu patrzę, jak jego mini-wersja mi się kończy. Jego cena jest dość wysokobudżetowa, ale jest tego warty. Kwestia, jakie macie wymagania i jakie skórne problemy. Cieszę się, że miałam okazję go wypróbować. Jest naprawdę świetny, a efekty po nim widoczne są wręcz natychmiast.

Brak komentarzy:

Dziękuję Ci bardzo za Twój komentarz.